O filozofii kosmetycznej mej

źródło
Kiedyś przy poście gdzie pokazałam cześć zakupów do Norwegii wspomniałam o tym, że ja mam pewną filozofię pielęgnacyjno-kosmetyczną nazwijmy to. To nie jest nic generalnie bardzo mocno odkrywczego i nie jest to filozofia, która gości w moim życiu od wielu lat. Do tej formy dojrzewałam bowiem przez pewien czas. Nie mniej jednak od roku mniej więcej się nią kieruję w takiej formie w jakiej ją za chwilę przedstawię i bardzo mi sprzyja. Wcześniej zawierała jakieś tam elementy, ale nie wszystkie o których będzie niżej.Wierzę w nią nie tylko dlatego, że sprawdziła się u mnie, ale także dlatego, że odkąd stosuje ją moja przyjaciółka to stan jej włosów i skóry bardzo się poprawił. Wcześniej jej włosy wyglądały jak siano, a skóra często reagowała alergicznie na różne produkty. Dziś oprócz trądziku hormonalnego, z którym obie się zmagamy nie mamy żadnych innych problemów.

Co to za filozofia?

Po pierwsze i ostatnie zarazem NIE SZKODZIĆ!!! Wychodzę z założenia, że jeśli nie szkodzimy naszym włosom i skórze poprzez nieodpowiednią pielęgnację, a do tego odżywiamy się zdrowo i prowadzimy dosyć zdrowy tryb życia to nie wymagają one miliona produktów pielęgnacyjnych. Uważam, że skóra ma mnóstwo mechanizmów, które mają zapewnić jej odpowiednie funkcjonowanie. Dbałość o zrównoważoną dietę, odpowiednią ilość snu oraz redukcja stresu to jedne z najważniejszych czynników wspomagających nasze piękne oblicze. Dodać do tego należy również ruch na świeżym powietrzu oraz generalnie ćwiczenia (choć jak wiecie ja akurat z tym byłam na bakier przez wiele, wiele lat). Ja w Norwegii mam zaniedbane niemal wszystkie te elementy oprócz tego, że nadal odżywiam się zdrowo.
Czym podyktowana jest moja filozofia?
1. Nie wierzę w bezpieczeństwo bardzo dużej liczy składników kosmetycznych stosowanych powszechnie w wielu produktach. Mało tego, niektóre składniki mogą poważnie szkodzić naszemu zdrowiu i istnieje dużo badań, które je demonizują np. parabeny. O tym jednak innym razem.

2. Mnóstwo produktów kosmetycznych nie ma możliwości działać na nas tak jak obiecuje producent, bo po prostu nie ma w nich składników, które miałyby coś konkretnego zdziałać np. z naszymi włosami. Tym samym stosujemy coś w nadziei, że pomoże włosom wypadającym, ale skład kosmetyku nie ma w sobie półproduktów, które mogłyby w jakikolwiek sposób powstrzymać wypadanie włosów. Pieniądze wyrzucone w błoto. Zwłaszcza jak kupimy produkt tak zwany „górnopółkowy” czyli m.in. o wysokiej cenie. 
3. W kosmetykach znajdują się bardzo silne detergenty jak np. Sodium Lauryl Sulfate – SLS czy Sodium Laureth Sulfate – SLES, które mają właściwości odtłuszczające i są szeroko stosowane w przemyśle do chociażby mycia bardzo brudnych urządzeń. Nie podoba mi się idea tego, że używam czegoś tak odtłuszczającego do mojej skóry. Czegoś co ją wysusza.
4.  Skoro już wiemy, że niemal we wszystkich kosmetykach typu: żele do mycia twarzy, pianki, płyny do mycia twarzy, żele pod prysznic i inne produkty do mycia, płyny do kąpieli, szampony i inne zawierają silne detergenty, które pozbawiają naszą skórę płaszcza hydrolipidowego to powinniśmy zdawać sobie sprawę, że potem potrzebujemy czegoś co nawilży skórę: kremy, balsamy, masła do ciała i mnóstwo innych. Po co więc odtłuszczać naszą skórę skoro możemy umyć ją preparatem delikatnym, który nie odtłuści jej i dzięki temu możemy wcale nie potrzebować jej nawilżać, bo robi to sama? Czyż nie jest to oszczędność pieniędzy i cudowny sposób na dbanie o urodę w sposób łagodny?
5. Nie wierzę w obietnice cudownych właściwości 99% kosmetyków na rynku. Po prostu. 
6. Nie dorabiam też żadnej dodatkowej funkcji kosmetykom, które według mnie mają ją tylko jedną. Dla przykładu: nie wpadam na pomysł kupowania antycellulitowego żelu pod prysznic, bo to dla jest bujda na resorach. To samo tyczy się kosmetyków powiększających cokolwiek: biust, usta i inne. Nie stosuję też wielu produktów z powodu faktu, że ich działanie utrzymuje się jedynie przez okres ich stosowania. Oddziałuje to bowiem na człowieka tak, że do produktu się przywiązuje, stale kupuje tracąc wg mnie kasę. Np. nie kupiłabym produkty RapidLash żeby mieć dłuższe rzęsy, bo jest cholernie drogi, a poza tym nie mam ochoty go później odkupować. Mam w sobie po prostu taki mechanizm obrony przed uzależnieniem, swego rodzaju niewolnictwem wobec produktu. Nie podoba mi się to, ale nie neguję jeśli ktoś ma ochotę na kupowanie produktów i stać go na to.
7Kosmetyki są wypchane mnóstwem związków, które nie robią skórze nic dobrego. Pełnią mnóstwo innych funkcji, ale nie pielęgnacyjne. Staram się więc wybierać kosmetyki o krótkich składach, bez parabenów, bez silnych detergentów, z w miarę możliwości z jak największą ilością składników pielęgnacyjnych, które mogą rzeczywiście coś dobrego zrobić dla skóry, a przynajmniej jej nie szkodzić. 
8. Kosmetyki to produkty silnie marketingowane, najczęściej tanie w procesie produkcji za które przepłacamy przez drogie reklamy. Szkoda mi na to kasy. I nie chodzi o skąpstwo. Chodzi o to, że ja te pieniądze wolę wydać na coś innego: np. kupienie balsamu to czasem mniej więcej tyle co wyjście do kina lub kawa czy herbata w miłej knajpce z koleżanką. Na co dzień ludzie nie myślą o tym w ten sposób, a ja mam właśnie tak, że myślę. Choć mam wg znajomych mnóstwo kosmetyków: duża część z nich to półprodukty kosmetyczne kupione np. na stronie  „zrób sobie krem.
9. Moja wiedza na temat kosmetyków i składników jest na tyle wystarczająca, żeby wiedzieć co może rzeczywiście zadziałać, a co nie. Informacje te nie są tajne, a gdy chce się zadbać o swoje zdrowie, wygląd i kieszeń wystarczy pogrzebać. Nikt mnie np. nie namówiłby na kupno kremu przeciwzmarszczkowego w drogerii, który miałby je minimalizować, bo po prostu wiem, że on nie ma składników aktywnych pozwalających na ich redukcję. A swoją drogą to mnie zawsze nieco bawi kupowanie kremów PRZECIWzmarszczkowych na powstałe już zmarszczki. Sama nazwa produktu mówi, że ma im niby zapobiegać, ale oczywiście to też są obietnice w stylu gruszek na wierzbie, bo skuteczności nikt nie jest w stanie sprawdzić.  
10. Zdaję sobie sprawę z faktu, że składniki kosmetyków są wchłaniane do krwiobiegu (nie wszystkie oczywiście), a nasz organizm musi sobie z nimi poradzić. Wystarczy mi świadomość tego, że tak naprawdę nie wiem do końca co jem, co znajduje się w powietrzu którym oddycham i co fundują mi naczynia w których gotuję, ubrania które noszę, proszki w których piorę i masa innych rzeczy, którymi człowiek otoczony jest na co dzień.  
Staram się podchodzić do wielu dziedzin mojego życia rozsądnie i zadawać pytania jak coś na mnie może wpływać. Jeśli chociaż trochę mam możliwość kontrolować cokolwiek to nie widzę przeszkód by to robić.  
I najważniejsze co chciałabym Wam przekazać trochę w powiązaniu, a jednocześnie w oderwaniu od tematu: Pięknem, które trwa, nie przemija jest wnętrze człowieka. Nie namawiam Was do zaniedbywania się, dbajcie o siebie, czujcie się piękne, ale nie zapominajcie o wnętrzu. To się nie zestarzeje, nie będzie miało zmarszczek, nie wysuszy się i nie potrzebuje ciągłego stosowania rzeczy kupionych.
 
 

2 myśli w temacie “O filozofii kosmetycznej mej

Dodaj odpowiedź do butterfly Anuluj pisanie odpowiedzi